Jest taki kraj…
Mój ojciec sprawił mi w ubiegłym roku wyjątkowy prezent w postaci kilkudziesięciu winyli „z epoki”, wśród których znalazł się album Obywatel G.C. (Grzegorza Ciechowskiego) „Tak Tak!”. Urzekło mnie to zgrzebne wydanie Polskich Nagrań Muza z 1988 roku, wypuszczone w okładce z lichego papieru, z której z dużym trudem wydobyłem mocno w nią „wpasowaną” kopertę z płytą o łososiowej etykiecie, abstrakcyjny plakat i tzw. „śpiewnik”. Bo olbrzymią zaletą wydań winylowych było (i jest) to, że na osobnej, dużej kwadratowej kartce papieru wielkości koperty wydawca umieszcza czasem teksty wszystkich piosenek, bądź nadrukowuje te teksty bezpośrednio na trochę sztywniejszej, śliskiej kopercie – takiej bez dziurki na etykietę nalepianą na krążku, która jednak była powszechniejsza w czasach, gdy medium płyty winylowej nie uchodziło za retro. Na „Tak Tak!” natrafimy na wiele szlagierów Obywatela G.C., a wśród nich króluje „Nie pytaj o Polskę”. No to może razem zaśpiewajmy – korzystając z tego, że mogę przytoczyć oryginalnego zapisu tej wyjątkowej piosenki (powszechnie dostępne w internecie teksty tej piosenki mają niepoprawny zapis):
„to nie karnawał
ale tańczyć chcę
i będę tańczył z nią po dzień
to nie zabawa
ale bawię się
bezsenne noce senne dnie
to nie kochanka
ale sypiam z nią
choć śmieją ze mnie się i drwią
taka zmęczona
i pijana wciąż
dlatego nie
NIE PYTAJ WIĘCEJ MNIE
nie pytaj mnie, dlaczego jestem z nią
nie pytaj mnie, dlaczego z inną nie
nie pytaj mnie, dlaczego myślę, że
że nie ma dla mnie innych miejsc […]”
Nigdy bym się jednak nie spodziewał, że powstanie wystawa nowoczesnej i współczesnej sztuki polskiej o tym tytule, i że będą nas prowadziły po niej cytaty z popularnych piosenek krajowych, których będzie można też posłuchać na słuchawkach w przestrzeni ekspozycji (to utwory m.in. Kultu, Chóru Czejanda, Danuty Rinn, Alicji Majewskiej, Republiki i Obywatela G.C., T. Love, Chłopców z Placu Broni, Varius Manx czy Marii Peszek). Po ten niby prosty, lecz bardzo trafny zabieg sięgnęła kuratorka Marta Smolińska. Podjęła też wiele dość nietypowych jak dla obiegu muzealno-galeryjnego decyzji. Dlaczego?
Bo otrzymała za zadanie przygotować ekspozycję prac polskich artystów z dwóch kolekcji prywatnych – Katarzyny Szafrańskiej i Wojciecha Szafrańskiego. Nie musiała się zatem mierzyć z instytucjonalnym oporem, skostnieniem i nudnym konwenansem. Jako ceniona kuratorka musiała też dostać dość dużo swobody od Szafrańskich. W efekcie powstała osobna prezentacja, trochę miejscami wręcz szokująca dobrze pojętą „bezczelnością” i dzięki temu dobrze oddająca wyjątkowy charakter tych dwóch imponujących kolekcji. To wystawa oddająca z jednej strony różnorodność i ekscentryczność zbiorów, skłonność do zakupywania dzieł twórców zarówno bardzo znanych, jak i dopiero początkujących, czy coś, co Smolińska w tekście kuratorskim określa mianem „uderzającej wręcz spójności tematyczno-ikonograficznej”. Podkreśla przy tym, że „Oboje Szafrańscy nie zwracają uwagi na rankingi popularności czy sprzedawalności oraz wielkie hierarchie”, i dodaje:
„W ich zbiorach odnaleźć można fascynujące wątki tematyczne, które – zazwyczaj krytycznie, a także i prześmiewczo – odnoszą się do polskiego patriotyzmu i katolicyzmu, tradycji i tzw. świętości narodowych, roli religii i Kościoła, polskiej pruderii i obyczajowego konserwatyzmu, bogactwa, kryzysów i biedy, prowincjonalizmu, seksizmu, nieustannego uwikłania w Historię i celebrowanie rocznic, lecz także wskazują na zabarwioną feministycznie emancypację kobiet, kwestie queerowe, różnorodne męskości czy zadają pytania o horyzont wolności oraz rolę sztuki w kraju takim jak Polska”.
Nie jest to zatem tendencyjna czy hochsztaplerska wystawa uwikłana w modę i rynek, czy kolejna, boleśnie oczywista narracja o tzw. kompleksie polskim. To raczej niepokorna, oryginalna, wielogłosowa opowieść o ojczyźnie, z którą jej mieszkańcy mają skomplikowaną relację (niczym związek „to skomplikowane”), oscylującą wokół biegunów miłość-nienawiść. Rzecz o polskiej tożsamości narodowej, polskich obsesjach, polskich smutkach i naszych och-jakże-okropecznych dziejach, skrzących się zbiorowymi tragediami i monstrualnymi traumami niczym tłusty lukier na eklerce, czy zielonawy, promieniotwórczy talerz.
Aż dziw, że Smolińskiej udało się wybrnąć z tego jakże niełatwego zadania typu „My tu sobie nakupowaliśmy masę wszelakich cacek, a ty nam proszę rozsupłaj ten ogromniasty węzeł gordyjski”. Kuratorka słusznie odrzuciła porządek chronologiczny na rzecz wielu nitek tematycznych, zaskakujących zestawień wertykalnych, horyzontalnych i „sąsiedztwa ściany” względem prac, które nikt nie odważyłby się uczynić na grzecznej prezentacji sztuki. Sukces we wciągnięciu widza do uważnego oglądu to też w pewnej mierze przeniesienie niekonwencjonalności osób mecenasów na otwarte i serdeczne zaproszenie do zwiedzania pokroju „Jak wam się podoba”. Smolińska opisuje to następująco:
„Zarówno zatem każda praca z osobna, jak i każda z nich w kontekście innych dzieł, z którymi w ramach wystawy „Nie pytaj o Polskę” wchodzi w niekonwencjonalną relację, niesie ze sobą znaczenia, które nie są jednoznaczne i mogą być różnorodnie odczytywane ze względu na osobiste doświadczenia i światopoglądy osób je interpretujących”.
A więc: miast postkomunistycznej, podpartej pogardą hierarchii społecznej rodem z tekstów typu „Z drogi, parchu”, kuratorka zaprasza na wystawę wszystkich ludzi chętnych do przybycia do CSW „Znaki Czasu”. Nie wymyśliła sobie jakiegoś ‘lewackiego’ odbiorcy. Pomyślała o wszystkich Polakach. I postawiła na nadzieję, że nie trzeba się w tym kraju o wszystko kłócić. To podejście, w którym nikt nie został wykluczony i wypchnięty w dziurawym pontonie z „wyspy zwanej Polską”, wydaje mi się znacznie zdrowsze względem innych praktyk. Bo choć Marcie Smolińskiej przyszło ogarnąć ciężki trzosik dzieł zawierających w zasadzie ograniczony zestaw światopoglądowy, to udało jej się uniknąć odgrzania po raz kolejny przesmażonego kotleta wojny polsko-polskiej.






Ogólnopolska i poznańska opowieść o Polsce
Na wystawie „Nie pytaj o Polskę” natrafimy na dzieła kilkudziesięciu osób wywodzących się z różnych środowisk i mających za sobą wykształcenie artystyczne na najważniejszych uczelniach krajowych, edukujących w zakresie tzw. sztuki. Są na niej również prace wielu twórców związanych z Uniwersytetem Artystycznym im. M. Abakanowicz, czy osób pochodzących z Poznania. Podaję kilka przykładów.
Z dzieł Rafała Jakubowicza zobaczymy dwa wyśmienite oleje na płótnie: „Arbeitsdisziplin I” i „Arbeitsdisziplin II” (2001), przedstawiające dwa widoki na fabrykę Volkswagena w Antoniku pod Poznaniem, w których widok nowoczesnego budynku przemysłowego zasłaniają nitki „staromodnego” druku kolczastego. Jakubowicz to bez wątpienia wielki, współczesny mistrz nad-świadomego kadrowania, przesyconego referencjami do przeszłości i aktualności (bezlitosny wyzysk pracowników fabryk zarządzanych przez wielkie korporacje).
Możemy też podziwiać jego bardzo znaną serię prac olejnych na płótnie pt. „Gabinet” (2006), którą Karol Sienkiewicz scharakteryzował następująco:
„Serię portretów polskich ministrów kultury od 1989 roku stanowią obrazy ujmujące twarze polityków w dużym zbliżeniu, malowane na podstawie gazetowych zdjęć za pomocą dwóch odcieni bieli. Pod każdym artysta umieścił złote tabliczki z datami urzędowania. ‘Wyblakłe’ portrety ukazują, jak szybko administratorzy kultury odchodzą w zapomnienie, ale mogą też podkreślać nikłość ich zasług. Być może kultura rozwija się niezależnie od instytucji”1.
Wojciech Bąkowski – student poznańskiej uczelni, członek grupy Penerstwo, inicjator lokalnych zespołów muzycznych KOT i Niwea – jest na wystawie reprezentowany przez tajemniczy obiekt „Sucha zatoka” (2022). To rzecz bardzo dla niego typowa, wręcz sztandarowa. Za pomocą niezwykle prostych, w założeniu surowych i ‘nieznacznych’ środków zbudował wieloznaczną, wielowymiarową przestrzeń zmajstrowaną z chłodnego sentymentu i wąskiej wiązki roztopionej czułości, odnosząc się po raz kolejny dla lat 80., do których czuje irracjonalny, lecz jakże dla Polaków dobrze zrozumiały sentyment.
Są i bardzo zmysłowe, ujmujące wrażliwość widza, piorunujące prace Izabelli Gustowskiej – płótno „O ziemi II” (1987/1988) i „O ziemi IV (Światło zewnętrze)” z 1988 roku, które kuratorka błyskotliwie zestawiła z dziełami Doroty Nieznalskiej i Jadwigi Maziarskiej. Dzieła prof. Gustowskiej, tak jak i ona sama, zupełnie nie ulegają upływowi czasu. Artystka pozostaje zawsze aktywna. Śledzi działania osób studenckich, w tym i swoich uczniów i uczennic, i wciąż jest obecna na wszelakich pomniejszych i większych, bardziej znaczących wystawach. Zazdroszczę jej studentom tak żywiołowej i przesyconej pozytywnym nastawieniem, mądrej mistrzyni.
A że pani Katarzyna i pan Wojciech Szafrańscy jako kolekcjonerzy o takiej (podobnej?) wrażliwości nie kierują się czynnikami zewnętrznymi typu moda czy biznes, to ich wybory – znacznie bardziej autentyczne, podyktowane wielkim zamiłowaniem do sztuki – oddają przynajmniej w pewnym, ograniczonym stopniu miejsce poznańskiego środowiska na mapie Polski.
Specjalnie doklejam to „pani” i „pan”, bo „Nie pytaj o Polskę” jest rzadkim przykładem wystawy, gdzie doskonale wiemy, jakie osoby podejmowały decyzje, by kupić dane dzieło, przez co możemy wyczuć ich gust i pod tym względem choć trochę się z nimi zaznajomić. To nie abstrakcyjni urzędnicy, wyniośli mecenasi sztuki, cwani gracze pozbawieni sumienia, a żywi ludzie, z którymi – jeśli po drodze nam ich smaki i idee – z chęcią wypilibyśmy kawę i porozmawiali o tym, co w życiu ważne. Bo to, co dzieje się w instytucjach publicznych pozostaje dla nas, niewtajemniczonych, powikłaną zagadką i wiąże się zapewne z tak wieloma czynnikami, że dla osób z zewnątrz lepiej jest się nawet tym wszystkim interesować. Uff!
Mężczyzna w czerni i kobieta wierząca w to, że coś da się uratować
W moim odczuciu tę wystawę w pewnej mierze zdominowała przytłaczająca osobowość Leszka Knaflewskiego, który na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu prowadził autorską Pracownię Audiosfery. Ekspozycja „Nie pytaj o Polskę” została przy tym otwarta dość krótko po wystawie w Muzeum Narodowym w Poznaniu, poświęconej grupie artystycznej Koło Klipsa. A że na prace Knaflewskiego regularnie natykam się w różnych miejscach, w tym i w galeriach prywatnych, to mam poczucie, że jednak panuje teraz na niego pewnego rodzaju „moda”, choć Szafrańscy zakupili te dzieła raczej po prostu dlatego, że przypadły im do gustu, a ciągnąca się za tymi dziełami narracja i światopogląd były pewnie w dużej mierze im bliskie.
Na ekspozycji wita nas instalacja „Knafa” pt. „Nagłe załamanie turystyki” (2008), zawierająca postać trzymającego mini-komputer manekina, ubranego w biały mundurek, przywodzący na myśl stroje służby zdrowia. Jest też i dość kultowy, powszechnie znany obiekt „Wybór posiada certyfikat zgodności” (2007), w którym artysta połączył ze sobą dwie poziomice w formie krzyża. Popatrzymy też na dezorientującą wzrok, do pewnego stopnia trójwymiarową pracę „bez tytułu (Hostia)” z 2008 roku, czy organiczny obiekt „Korzeniokrzyż” (1993-1994). Bardzo mocny projekt „Killing Me Softly” (2005) obejmuje light box z groteskowym, anonimowym „księdzem-zwyrolem” i instalację pod postacią manekina w sutannie z elementami stroju taktycznego, który dziś może się kojarzyć nawet i po trochu z koreańskim komiksem „Priest” (Kapłan) Min-Woo Hyunga. Knafa interesuje niemniej w większym stopniu upadły stan polskiego duchowieństwa katolickiego, o którym regularnie zaświadczają doniesienia prasowe o molestowaniu i gwałtach na nieletnich, wyuzdaniu seksualnym, defraudacji zbiórek na odbudowę katolickich konstrukcji, i o innych wszeteczeństwach, efekcie ubocznym zachłyśnięcia się władzą i syndromem zbawiciela, zjawisk typowych dla polskiego kleru katolickiego. Zczytamy też sobie ciche mądrości zawarte w obiektach sztuczno-naturalnych, nazywanych przez autora „Korzenioksiążkami”.




Na wystawie w niezwykle inspirujący i intymny sposób wchodzą w dialog z pracami „Knafa” dzieła Aleksandry Ska, twórczyni charyzmatycznej i bardzo wyrazistej, wdowy po artyście2. Poniżej nasza krótka rozmowa:
Marek S. Bochniarz: Przybliż emocje, które Ci towarzyszyły przy tworzeniu pracy „Jestem wkurwiona”. W jaki sposób emocje, zdarzenia społeczno-polityczne przetwarzasz w sztukę? Mam na myśli: jak w Twoim przypadku ten proces przebiega? Czy określiłabyś to dzieło jako przykład sztuki zaangażowanej politycznie? Czy jest może trochę inaczej?
Aleksandra Ska: Moment tworzenia pracy, którą nazwałam „Jestem wkurwiona” (2018), był dla mnie bardzo intensywny emocjonalnie. To było doświadczenie graniczne: z jednej strony potężny impuls osobisty, z drugiej konieczność wypowiedzenia się w imieniu większej wspólnoty. Sztuka była dla mnie wtedy przestrzenią błyskawicznego przełożenia afektu gniewu, bezsilności, poczucia niesprawiedliwości na formę materialną, wizualną, performatywną. Takie momenty są niezwykle cenne, kiedy rzeczywistość społeczno-polityczna zderza się z osobistą linią napięcia i powoduje „wyładowanie” w postaci pracy. Nie jestem artystką, która „ilustruje” zdarzenia społeczne. Pozwalam raczej, by rezonowały one we mnie i zmieniały mój sposób działania. To może się ujawnić w formie gestu, obiektu, działania zbiorowego. Nie do końca utożsamiam się z określeniem „sztuka polityczna” w tradycyjnym sensie. Moje prace nie agitują – one rezonują. „Jestem wkurwiona” to raczej kanał przetwarzania zbiorowego afektu niż ilustracja idei. To różnica, którą uważam za istotną, bo nie chodzi o przekonywanie, tylko o oddanie głosu emocjom, które już są obecne w społeczeństwie.
M.S.B.: Jak byś scharakteryzowała swój światopogląd, postawę w roku 2018? Czy masz stałe podejście do polityki, swojego zaangażowania w że tak powiem rzeczywistość, udziału w życiu społeczno-politycznym, czy może ta postawa się od tego czasu zmieniła?
A.S.: Rok 2018 to dla mnie czas radykalnego zaangażowania. Czułam potrzebę wyjścia ze sztuki w przestrzeń społeczną, zabrania głosu. „Manifest do Wdów” na Poznańskiej Manifie, chusta z emblematem „Jestem wkurwiona”, zbiorowe podpisy. To był moment, w którym miałam wrażenie, że sztuka musi się wydarzyć teraz, tu, wśród ludzi. Ale z czasem ta potrzeba wystawiania się na bezpośrednią konfrontację ze światem zaczęła słabnąć. Zmęczenie, wypalenie, również świadomość powtarzalności postulatów i braku realnej zmiany – wszystko to sprawiło, że dziś wybieram wewnętrzną banicję. To nie rezygnacja, tylko zmiana pola działania. Moje aktywistyczne zaangażowanie przeniosło się do Pracowni Afektywnych Praktyk Artystycznych (PAPA), którą prowadzę na Akademii Sztuki w Szczecinie. Tam działam długofalowo, w trybie cichym, ale skutecznym. To przestrzeń, gdzie można uczyć się afektywności, tworzenia z poziomu emocji i troski bez natychmiastowego efektu, ale z nadzieją na długoterminową zmianę. Jednocześnie wiem, że gdyby przyszło realne zagrożenie, wezwanie do działania, to jestem gotowa. Nadal mam w sobie impuls do reanimacji, nie do rewolucji. Reaguję tam, gdzie czuję, że można jeszcze coś uratować.
M.S.B.: Na wystawie można też oglądać Twoją starszą pracę „Pads”, która obejmuje trzy obiekty. W przypadku pierwszego odruchowo uznałem, że to dwa znaki japońskiej hiragany: „chi” i „shi”. Czy się mylę? Czy wskazujesz na liczebniki 1 i 4? I co się za tym kryje?
A.S.: Skojarzenie z japońską hiraganą nie jest trafione, ale lubię, gdy obiekty generują wieloznaczność i prowokują do własnych interpretacji. W napisie tym celowo zostawiłam formy otwarte, które mogą się kojarzyć z literami, liczbami, znakami. Jeśli widzisz tam „chi” i „shi”, możesz też odczytać je jako 1 i 4, czyli początek i śmierć, narodziny i kres. Tworząc ten znak, myślałam o poszerzaniu znaczenia pisma – o zapisie, który nie ogranicza, ale otwiera.
M.S.B.: W środkowym obiekcie umieściłaś inicjały swoje i pseudonim Knaflewskiego, łącząc je znakiem wieczności. To dla mnie już znacznie bardziej czytelne. I bardzo przejmujące. Jak wspominasz tamten rok w kontekście swojej relacji z Knafem? Czy było coś charakterystycznego dla tamtego okresu?
A.S.: Środkowy obiekt to najbardziej osobista podpaska. Wyszycie moich inicjałów i ksywy Knaf, połączonych znakiem nieskończoności, było dla mnie formą cichego, trwałego połączenia, nie tylko symbolicznego, ale też bardzo emocjonalnego. Rok 2008, o który pytasz, był dla mnie intensywny, pełen uważności, bliskości, ale też pewnego napięcia. Z Knafem byliśmy już wtedy w związku od kilku lat i z perspektywy czasu widzę tamten czas jako rodzaj zawieszenia. Nie wszystko wtedy rozumiałam, ale wiele czułam. Te prace są jak stempel, odciśnięcie mnie z tamtego momentu. Tak najuczciwiej opisałabym to, co dzieje się na powierzchni silikonowych podpasek zanurzonych w żywicy epoksydowej.
M.S.B.: Praca „Pads” jest opisana jako technika własna. Czy mogłabyś przybliżyć proces realizacji tych obiektów?
Technika własna w tym przypadku oznacza, że każdy z obiektów był odlewany ręcznie. Do form z sylikonu użyłam podpasek, które przywoziłam z dalekich podróży. Zdarzało się też, że ktoś przysyłał mi paczkę z „olłejsami”, bo w każdym kraju produkuje się je według innych norm, kształtów i chłonności.
M.S.B.: Które to już Twoje „spotkanie” z Knafem na wystawie, gdy Wasze prace znajdują się na ekspozycji obok siebie? Czy powiedziałabyś, że to trochę oddaje w pewnym sensie zbieżność Waszych poglądów, stanowisk wobec sztuki? Czy jako artystów dużo Was łączyło?
A.S.: Od kiedy zaczęliśmy być zapraszani oboje na jedną wystawę, nasze prace niemal zawsze trafiały obok siebie, na tej samej ścianie, w tym samym pomieszczeniu albo w sąsiadujących salach. Nie było to nigdy wynikiem wyraźnego zamysłu kuratorskiego. To raczej pewien układ, który powtarzał się niemal instynktownie. Oboje to zauważaliśmy i cieszyliśmy się z tego. Ostatnio znów tak się zdarzyło w Muzeum Narodowym w Poznaniu, gdzie moja praca „Cierń Szatana” (2019) była prezentowana w sali sąsiadującej z pracami Leszka z okresu Koła Klipsa. Były to dwie osobne wystawy, obie bardzo ważne, i pomyślałam wtedy, że nawet po jego śmierci to „wystawianie obok” nadal działa, jakby coś z naszej bliskości pozostało w układzie przestrzeni. Nie byliśmy artystycznym duetem i nie tworzyliśmy wspólnych prac, ale towarzyszyliśmy sobie w twórczości, każde w swoim języku. Oboje mieliśmy – i ja nadal mam – wrażliwość na szczegół, na precyzję i solidność wykonania. Myślę, że dawaliśmy sobie wzajemnie wsparcie – nie tylko emocjonalne, ale też materialne i codzienne, w organizacji i w mobilizacji. Uważam, że w czasie naszego związku miałam znaczący wpływ na energię i sprawczość artystyczną Knafa. To, co nas łączyło, można odnaleźć w wielu moich pracach z tamtego okresu. Jest tam łóżko, stół, jedzenie i ostre noże też.
M.S.B.: Wybierz jedną z prac Knafa z wystawy i podziel się czymś w rodzaju ‘behind the scenes’. Chodzi o to, czy masz może wspomnienie, jak jedna z tych prac powstawała i np. wiąże się z tym ciekawa historia, kontekst powstania, ewentualnie dykteryjka?
A.S.: Jedną z najzabawniejszych historii, jakie pamiętam, jest ta związana z zamówieniem sutanny na miarę, która odegrała rolę rekwizytu w projekcie „Killing Me Softly”. Znaleźliśmy wtedy krawca na Wildzie. Okazało się, że to stary mistrz krawiecki, specjalizujący się właśnie w szyciu sutann. Jego wyjątkowość polegała na tym, że potrafił tak skonstruować wykrój, by ukryć największe brzuchy świata. Podobno kiedyś jeden z włoskich biskupów właśnie za to podarował mu w podziękowaniu japońskie nożyce. W całym przedsięwzięciu pełniłam funkcję menadżerki, choć mam wrażenie, że raczej byłam brana za kochankę księdza. Podczas przymiarek krawiec zwracał się do Leszka per „proszę księdza”, a do mnie „psze pani”. Sutanna, którą Leszek otrzymał, była jednym z najlepszych ubrań, jakie w tamtym czasie posiadał. Jakość materiału, detale takie jak guziki plecione z końskich włosów, sposób szycia – wszystko to sprawiało, że przypominała raczej fachowe kimono niż liturgiczny strój. Guziki odpinały się jednym płynnym ruchem, a wyjście z sutanny wyglądało niemal jak rytuał zdjęcia kimona przez samuraja. W dniu naszego ślubu Leszek całą noc bawił się właśnie w tym kimonie. Takie było nasze domowe wesele.

Z daleka widok jest piękny3
Całościowo odbierana, wystawa „Nie pytaj o Polskę” jest na tyle „nabita” dziełami sztuki, że już w połowie może zacząć niezmiernie przytłaczać. To jak wizyta w starym muzeum z setkami eksponatów wartych uwagi. Stąd, aby obejrzeć ją w całości, potrzebowałem kilku prób, niezdarnych podejść. Bodaj za trzecim razem wykonałem zdjęcia każdej z prac wraz z podpisem i gdy zgrywałem w kawiarni na parterze CSW „Znaki Czasu” pół tysiąca fotonotatek, poczułem sporą migrenę. Ta wystawa należy w moim odczuciu raczej do kategorii „Dziś idę TYLKO na jedną wystawę”. Bo po wizycie na tej ekspozycji szybko dopadnie nas bezbrzeżne zmęczenie, a jeśli wcześniej odwiedziny np. Galerię Wozownia, czy lokalne muzea historyczne bądź insze przestrzenie ekspozycyjne w Toruniu – (tymczasowa) śmierć mózgowa będzie murowana. Zaśpiewa nam wówczas Obywatel G.C.:
„urządzam pogrzeb wam
umarłe słowa
i z waszych martwych ciał
układam jeszcze kilka zdań”.
Brrr!
Co do dobranych na wystawę utworów pokłóciłbym się z Martą Smolińską o nadmierne epatowanie cytatami z nowszych piosenek Marii Peszek. Utwór „Modern Holocaust” z płyty „Karabin” (2016) stał się w pewnym momencie powszechnie wyszydzanym przejawem grafomanii. Nadmiernie memiczny i śmiechogenny, przeobraził się ostatecznie w symbol złego gustu muzycznego. Oczywiście kuratorka nie kierowała się raczej swoimi upodobaniami w sferze audio, a ten nieszczęsny kawałek Peszek zna po prostu zbyt wiele osób, a jego tekst jest zbyt chwytliwy, by go odpuścić, ale… U mnie wywołał efekt głębokiej zgagi.
Smolińska podkreśla w tekście kuratorskim, że Grzegorz Ciechowski był muzykiem związanym z Toruniem. Ja bym zatem poszukał trochę głębiej w tym małym skądinąd mieście i odszukał na przykład zespół Jesień, którego lider – fascynujący, wytrawny poeta Szymon Szwarc – w doskonałym utworze „Do Bozi” śpiewa:
„Nie gróź palcem bozi
Bozi się nie grozi
Buzia bozi jak otwarta rana
Jak rozchylone kolana
Boziu daj mi trochę gotówki
Bo przy duszy nie mam ani złotówki”4
Zdaję sobie jednak sprawę, że już niedziałający zespół Jesień nie zdobył nigdy popularności równej Marii Peszek. Cóż zatem z tego, że działające w nim trio artystów tworzyło tak świetną muzykę. To było, minęło, a Maria Peszek – choćby nie wiem, jakie bzdury wyśpiewywała – będzie słuchana przez szerokie rzesze Polek i Polaków.
„Nie pytaj o Polskę”
Wystawa prac z kolekcji Katarzyny Szafrańskiej i Wojciecha Szafrańskiego
Artyści i artystki: Paweł Althamer, Maria Anto, Mirosław Bałka, Basia Bańda, Wojciech Bąkowski, Krzysztof M. Bednarski, Jan Berdyszak, Mieczysław Berman, Alicja Biała, Agata Bogacka, Janusz Maria Brzeski, Rafał Bujnowski, Wanda Chodasiewicz-Grabowska (Nadia Leger), Tomasz Ciecierski, Roman Cieślewicz, Martyna Czech, Iwona Demko, Jan Dobkowski, Benedykt Dorys, Epifaniusz Drowniak (Nikifor), Monika Drożyńska, Stanisław Dróżdż, Edward Dwurnik, Jan Dziaczkowski, Wojciech Fangor, Tomasz Górnicki, Grupa Magisters (Hubert Czerepok, Zbigniew Rogalski), Grupa Twożywo, Aneta Grzeszykowska, Ryszard Grzyb, Izabella Gustowska, Władysław Hasior, Andrew Heard, Ildefons Houwalt, Elżbieta Jabłońska, Karolina Jabłońska, Rafał Jakubowicz, Aleksander Jałosiński, Zuzanna Janin, Jerzy Janisch, Maria Jarema, Bartek Jarmoliński, Marcin Jarych, Tadeusz Kantor, Marek Kijewski, Urszula Kluz, Leszek Knaflewski (Knaf), Aleksander Kobzdej, Joseph Konopka, Łukasz Korolkiewicz, Janek Koza, Grzegorz Kozera, The Krasnals, Stanisław Krzyształowski, Lech Kunka, Maciej Kurak, Ewa Kuryluk, Kamil Kuskowski, Robert Kuśmirowski, Natalia Lach-Lachowicz (Natalia LL), Andrzej Lachowicz, Jan Lebenstein, Alfred Lenica, Mariusz Libel, Zbigniew Libera, Magdalena Łazarczyk, Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska, Marcin Maciejowski, Paweł Marcinek, Honorata Martin, Przemysław Matecki, Jadwiga Maziarska, Jarosław Modzelewski, Magdalena Moskwa, Teresa Murak, Artur Nacht-Samborski, Edward Narkiewicz, Maria Nicz-Borowiakowa, Dorota Nieznalska, Paulina Ołowska, Ewa Partum, Laura Pawela, Anne Peschken & Marek Pisarsky (Urban Art), Maria Pinińska-Bereś, Józef Pochwalski, Paulina Poczęta, Cyryl Polaczek, Anna Praxmayer, Karol Radziszewski, Joanna Rajkowska, Józef Robakowski, Erna Rosenstein, Daniel Rycharski, Zofia Rydet, Zygmunt Rytka, Adam Rzepecki, Wilhelm Sasnal, Jadwiga Sawicka, Janek Simon, Aleksandra Ska, Slavs and Tatars, Zdzisław Sosnowski, Roman Stańczak, Henryk Stażewski, Jonasz Stern, Kamil Strudziński, Władysław Strzemiński, Andrzej Szewczyk, Radek Szlaga, Wacław Szpakowski, Leon Tarasewicz, Jerzy Tchórzewski, Franciszka Themerson, Teresa Tyszkiewicz, Piotr Uklański, Zbigniew Warpechowski, Marian Wawrzeniecki, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Andrzej Wróblewski, Włodzimierz Zakrzewski, Honza Zamojski, Krzysztof Zarębski, Wojciech Zasadni, Agata Zbylut, Jerzy Ryszard „Jurry” Zieliński, Jakub Julian Ziółkowski, Teresa Żarnower, Paweł Żukowski, Aleksander Żurakowski.
kuratorka: Marta Smolińska
Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu
21.02 – 25.05 2025 r.
- Tytuł filmu Wilhelma Sasnala i Anny Sasnal z 2012 roku, który jest dostępny na płycie DVD wydanej w boksie wybranych dzieł z 11. edycji MFF Nowe Horyzonty. [↩]
- Aleksandra Ska odniosła się do śmierci męża w 2014 roku i tego, czego doświadczyła w efekcie tej tragedii na wyjątkowej wystawie „Wdowa”, która odbyła się w TRAFO Trafostacji Sztuki, 17.01. – 30.03.2025, https://trafo.art/13568-2/ [↩]
- K. Sienkiewicz, Rafał Jakubowicz, sylwetka artysty na portalu Culture.pl, https://culture.pl/pl/tworca/rafal-jakubowicz (dostęp 12.06.2025). [↩]
- Utwór trafił na album „Jeleń”, https://jesien.bandcamp.com/track/do-bozi (dostęp: 12.06.2025 r.). [↩]