Anna Mituś o wystawie „Czekam aż se wszyscy pójdą” we wrocławskiej galerii Entropia
Zastanawialiście się kiedyś, po co robi się wystawy? Osoby zajmujące się sztuką robią to, co uznają za najprostszą drogę, by pokazać innym coś ważnego, co właśnie dostrzegli, lub co od dłuższego czasu nie daje im spokoju. Publiczność dzieli się na osoby mające ochotę na kontakt ze sztuką i na takie, które stykają się z nią przypadkiem. A kto robi wystawy? Wystawy robią osoby, które lubią spędzać czas na rozmawianiu o tym, o co chodzi jednym i drugim. I tak jest też we wrocławskiej galerii Entropia, o czym myślę, przechadzając się po wystawie Piotra Bosackiego „Czekam aż se wszyscy pójdą”.
Choć można podać wiele przykładów sztuki, która z powodzeniem obchodzi się bez dłuższej pogawędki, to w przypadku twórczości Piotra Bosackiego rozmowa jest wręcz niezbędnym wymiarem uczestniczenia w wystawie, bo trudno powiedzieć, że się ją ogląda. Choćby dlatego, że jej forma – dźwiękowa, tekstowa, plastyczna – uruchamia rozmaite protokoły zaangażowania. Łatwo oczywiście, jak w klasycznym dowcipie o przegrywie, prześlizgnąć się przez jeden, drugi pominąć, a trzeci potraktować pobieżnie i wyjść z galerii bez żadnych głębszych wrażeń. Jednak, zupełnie jak w tym dowcipie, nie wiadomo, kto wówczas jest bardziej przegrany.






Wprawdzie nie podczas wieczoru otwarcia wystawy, bo wystawę oglądałam kilka dni później, jednak – dzięki zbiegowi okoliczności – udało mi się porozmawiać o niej z Piotrem Bosackim naprawdę długo. Kiedy zapytałam go o znaczenie tytułu, wymigał się zręczną anegdotą, która, jak sądzę, niechcący obnażyła głębszy sens tego, co jest stawką każdej wystawy sztuki. Otóż, jak zdradził mi artysta, inspiracją była statystyka. Zastanowiło go, jak długo widz stoi przed obrazem, jak reaguje na instalację i co sprawia, że wciąga go ona w meandry reguł swojego tajemniczego działania, ile minut wysiedzi przy słuchowisku. Innymi słowy, projektując wystawę i jej formalne strategie, artysta „czeka aż se wszyscy pójdą”.
Nonszalancki tytuł przypomina, że Piotr Bosacki dał się szerzej poznać jako członek antyelitarnej poznańskiej grupy artystycznej Penerstwo oraz złożonej przez jej członków, postpunkowej grupy muzycznej KOT. Jest artystą wszechstronnym, wizualnym twórcą intermedialnym, dyplomowanym muzykiem, kompozytorem i literatem. Fascynuje go nie tylko moc poetyckich przerzutni, ale również obliczalna skuteczność retorycznych i statystycznych składników mowy poetyckiej. Jest bowiem przede wszystkim filozofem, który lubi rozpatrywać wzajemne relacje tych pozornie tylko rozmaitych obszarów.
Wszystkożerny, jeśli chodzi o media i narzędzia, wie niemal wszystko o wszystkim, a szczególnie o malarstwie, no i muzyce: stosowanej w niej notacji i matematycznych porządkach, które łączą postrzeganą wizualnie strukturę z realizowaną w czasie przestrzenią dźwiękową. Wspólnym kodem tych obszarów, składających się na powstające w efekcie sensorium zmysłowe, jest dla artysty uniwersalność matematycznych konstrukcji i zapisów, organizacja algorytmów, którymi się – liryczno-cynicznie – posługuje.
Pomimo wszystkich tropów prowadzących nasze oczy i uszy na emocjonalne manowce, najsilniejszą wspólną osią projektu jest bowiem organizująca moc obliczeń. To wszystko przez talmudyczną złożoną składnię tytułowego poematu, obecnego na wystawie zarówno w formie dźwiękowej jako słuchowisko, jak i wizualnej, w formie tekstu. „CASWP” składa się z trzech kolumn. Każdy wiersz kolumny powiązany jest dzięki zastosowaniu indeksów z analogicznymi wierszami kolumn sąsiednich. W ten sposób powstaje kolejna „tablica”, którą czytać można we wszystkich kierunkach naraz. Brzmi znajomo? Na pewno tak. Przynajmniej dla osób, które na maturze zdawały matematykę.



Artysta pozwala nam wierzyć, że siłą determinującą obraz, na który patrzymy jest algorytm macierzowy. W sumie prosta funkcja i jej przesunięcia w zastosowaniu do podstawowego pola danych (prostokątnej tablicy liczb niczym w sudoku albo w Excelu) decydują o wszystkim. Jeśli zwizualizujecie sobie jakąkolwiek symetrię, to niewielkie przesunięcie, komplikacja w algorytmie pozwoli wam nagle zobaczyć zmienność widzialnego świata jako widzialną ekspresję tego działania. To, co symetryczne, staje się symetryczne inaczej. Niedoskonałe. Czy przez to jest mniej piękne? Otóż nie. Jest dokładnie odwrotnie. Często właśnie zmienność wyprawia nasze serce w szybszy rytm. Wystarczy spojrzeć na kursy walut. Tu obliczeniowe przewidywania zakłóca co jakiś czas nieoczekiwana emocjonalna zmienna. Jak w miłości.
Wystawa Bosackiego w każdym swoim momencie wydaje się wizualizacją takiego właśnie algorytmu. Czy w obrazie, gdzie elementy reprezentacji są zdeterminowane przez zręcznie skomponowane wizualizacje przekątnych, wektorów i indeksów wierszowych oraz ich zmienność w mapie macierzy, czy w przestrzeni tekstu, gdzie równie łatwo dostrzec można analogie pomiędzy kolumnami druku czy strumieniami opowieści, gdzie nurty narracji wybrzuszają się nagle w nieoczekiwanych kierunkach. Jak w życiu.
Czy zatem jest to wystawa dla programistów i matematyków? Na pewno nie zaszkodzi oglądać ją z kimś, kto ma pojęcie, bo w końcu naszym życiem rządzą dziś algorytmy i wypadałoby wiedzieć, jak działają. W przeciwnym razie popadamy w zawinioną tylko przez siebie dziecinność. Z pewnością jednak warto też spojrzeć na asamblaże Bosackiego okiem znawcy sztuki, a także poezji, bo inaczej nie sposób pojąć, co kieruje twórcą tych konstrukcji. Obojętne, tekstowych czy obrazowych. Możemy oczywiście nabrać się na antyintelektualizm Bosackiego, ale bez powierzchownej choćby znajomości Lutra, Teilharda de Chardin, Brunona Schulza, Ciorana, ale – moim zdaniem – również Franka O’Hary daleko nie zajdziemy.
Podsumowując, nie mogę się zdecydować, czy Bosacki jest lirykiem, epikiem czy prozaikiem.
Piotr Bosacki. „Czekam aż se wszyscy pójdą”
Galeria Entropia, Wrocław
9.04 – 6.05.2025