Pierwsi ludzie
Czwartego zaś grudnia można by już było od ósmej do dwunastej obserwować bieg kuli, która by jak ciemna plama odbiła się na jasnej tarczy księżyca. Lecz horyzont pozostał nielitościwie zachmurzony, i to podniosło aż do paroksyzmu rozjątrzenie publiczności. Zaczęto lżyć Księżyc, że się nie pokazywał.
Juliusz Verne, Z Ziemi na Księżyc1
Monika Korona w zagadkowym, szeroko otwartym na interpretacje cyklu „Dzienniki Księżycowe” przetwarza swoje dawne prace – sitodruki, drzeworyty i linoryty, które wykonała na IV i V roku studiów na Akademii Sztuk Pięknych (obecnie Uniwersytecie Artystycznym im. M. Abakanowicz) w Poznaniu. Po latach stwierdziła, że szkoda byłoby je ot tak wyrzucić, i uznała, że w takim razie spróbuje je w jakiś sposób przekształcić, wykorzystując w dziełach nowych. Przy tym działaniu artystka czerpała z dodatkowej wiedzy i doświadczenia, zebranych podczas sześciu latach studiów z konserwacji papieru i skóry na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu. Ze znacznie większą świadomością tworzyła nowe formy w oparciu o prace graficzne, wiedząc, w jaki sposób projektować dość skomplikowane formy, przetwarzać je na własny język wyrazu artystycznego, a po ich skonstruowaniu – jak je odpowiednio zabezpieczyć.
Jak sama mówi, nad cyklem zaczęła rozmyślać jeszcze pięć lat temu, ale dopiero po trzech latach zaczęła budować nowe formy na podstawie studenckich grafik. Na początku były to rzeczy małe. Z czasem, gdy lepiej poznała eksplorowaną materię i możliwości – to, w jaki sposób da się je ze sobą łączyć – rozbudowała je, tworząc już bardzo duże konstrukcje, które można zobaczyć na wystawie w Galerii Forum.
Przy każdej prezentacji serii „Dzienniki Księżycowe” układy elementów ulegają całkowitej zmianie, bo konkretny zbiór nigdy nie jest dwukrotnie pokazywany. Część z już wcześniej stworzonych elementów pojawia się w innych konfiguracjach, tworząc tym samym swoiste moduły, lecz artystka przy dalszych odsłonach prac „dobudowuje” również i nowe. Zmiany są znaczące: poszczególne elementy są nie tylko rozszczepiane, ale i nanoszone na czarne podstawy nowych form graficznych.
Pierwsza wystawa indywidualna Moniki Korony, w której po raz pierwszy została zaprezentowana większa część cyklu, miała miejsce w Galerii Wspólnej Bydgoszczy. Toruńska odsłona jest druga, a trzecia odbędzie się w listopadzie w Galerii Sieradz. Za każdym razem publiczność oglądała (i będzie oglądać) zupełnie różne układy, uwarunkowane zagospodarowywaną przestrzenią.
Co prawda zdarzyła się sytuacja, że przed jedną z wystaw artystka otrzymała plan galerii, ale trudno jej się opierać na tego rodzaju materiałach. Dopiero gdy przyjeżdża na miejsce, wchodzi do przestrzeni i ją widzi, zamysł ekspozycji nabiera powoli kształtu, a Korona tworzy pierwsze szkice, by finalnie rozbudować kompozycje. W Galerii Forum w Toruniu cykl został zaprezentowany w jego kilku wariantach: jako indywidualna prezentacja poszczególnych części, jako układ zwarty, otwarty, czy w formie większej bazy, przywodzącej na myśl poziomy ciąg płaskorzeźb. Pojawia się również i układ kątowy, w którym kilka „modułów” zostało wpasowanych w róg między dwiema prostopadłymi do siebie ścianami.
Podczas oglądania ekspozycji w pewnym momencie widz zaczyna zastanawiać się nad użytymi materiałami i sposobami ich połączenia. Artystka nie upublicznia jednak szczegółowych informacji na temat technicznej strony procesu tworzenia cyklu „Dzienniki Księżycowe”. Wszystkie doświadczenia, które zdobyła podczas sześciu lat studiów z konserwacji, zatrzymuje dla siebie. Materia i sposób wykonania nie są przy tym dla niej tak ważne, co sam odbiór i efekt końcowy. Stąd raczej nie wypowiada się na temat techniki i technologii. Trzeba przyznać, że prace niezwykle silnie oddziałują na zmysły, tym bardziej, im dłużej na nie patrzymy. Z kolei pogmatwane układy form geometrycznych wciągają patrzącego w proces poszukiwania kryjącej się za nimi myśli, specyficznego wyobrażenia o przestrzeni. „Zwiedzanie” to zatem działanie absorbujące, pochłaniające czas. W zasadzie trudno ocenić, w którym momencie się ono kończy.

Odbiór musi być „jakiś”
W tekście kuratorskim Ivona Jablonskaja pisze:
„W prezentowanych obrazach/obiektach z cyklu „Dzienniki Księżycowe” Artystka wykorzystuje rysunek, tekstury graficzne, formy przetworzone z papieru oraz gładkie tło. Jako malarz Monika występuje w charakterze obserwatora, zatem w tym sensie prezentowane prace to poetycka interpretacja codzienności. Jak sama mówi: „Tytułu cyklu <<Dzienniki księżycowe>> nie należy traktować dosłownie, lecz raczej jako pretekst do własnych rozważań”.
Tytuł nadany cyklowi przez artystkę nie odnosi się jednoznacznie i bezpośrednio do Księżyca jako satelity Ziemi. To nie jest kolejna praca o eksploracji bliskiego kosmosu, czy wizja z pogranicza futuryzmu i science fiction. Korona nie chce, aby tytuł był traktowany dosłownie, i przez to narzucał ogląd samych dzieł. Ich odbiór ma się opierać przede wszystkim na intuicji widza i jego własnym poszukiwaniu punktów odniesienia do świata realnego. Zatem to wyłącznie już od nas zależy, czy potraktujemy ten cykl jako odzwierciedlenie księżycowej powierzchni, kamieni, gór czy drzew. Ważne, byśmy zaufali intuicji, przetestowali spojrzenie, skojarzenia, a przede wszystkim – zanurzyli się w emocjach i odczuciach.

Abstrakcyjny charakter prac graficznych, zastosowanie prawie wyłącznie monochromatycznej kolorystyki (choć pojawia się również i subtelna zieleń), wykorzystanie płaszczyzn wielobocznych (trójkątów, czworokątów, pięciokątów itd.), dwa równocześnie podjęte, przeciwstawne sobie działania – łączenie i rozbicie poszczególnych części – może wywołać wrażenie, że tak różne od siebie mimo wszystko grafiki odnoszą się do znanej formy bądź form wielu, nawet niekoniecznie tych wymienionych powyżej. To w moim odczuciu nie tyle zagubienie oka i myśli w nagromadzonych formach, co raczej popchnięcie widza w kierunku poszukiwania o niejasno zakreślonych granicach. Nie jest chyba tak naprawdę ważne, by ostatecznie w serii „Dzienniki Księżycowe” rozpoznać coś nam znanego, coś namacalnego, mniej czy bardziej codziennego. Istotniejsze być może jest samo uruchomienie aktywności: poszukiwania podszytego niepokojem i zagubieniem, związanymi z niemożnością wypowiedzenia finalnego zdania „Te prace pokazują to i tamto”. Powiemy zatem: „Te prace prowokują nas do poszukiwania w sobie i w świecie”.
Intrygujące wydaje mi się zestawienie procesu podjętego przez artystkę przy tej serii z realizacją filmu eksperymentalnego Jóhanna Jóhannssona „Ostatni i pierwsi ludzie” (2020). Islandzki kompozytor sięgnął do filozoficznej powieści science fiction Olafa Stapledona z 1930 roku. W filmie narrację słowną (lektorką jest Tilda Swinton) – fikcyjną wiadomość, przesłaną z przyszłości przez tytułowych ostatnich ludzi – zestawiono z ujęciami monumentalnych pomników postawionych w dawnej Jugosławii. Zaprojektowane przez rzeźbiarzy i architektów obiekty wznoszono od lat 50. i 70., by upamiętnić zdarzenia z II wojny światowej: bitwy, nazistowskie obozy koncentracyjne. Po rozpadzie Jugosławii i serii nowych wojen te niegdyś popularne wśród zwiedzających miejsca zostały porzucone i zapomniane, a z czasem na wielkie obiekty zadziałał destrukcyjny wpływ czynników atmosferycznych. Jóhannsson współpracował z operatorem Sturlą Brandthem Grøvlenem, który zarejestrował ujęcia tych pomników na taśmie filmowej, tworząc ich nową interpretację i nowy, fizyczny obiekt. I tak oto dzieła związane z pewnym minionym stylem w sztuce zostały zestawione z tekstem o eksploracji kosmosu przez ludzi, którzy poddają swoje ciała drastycznym przemianom, aby móc żyć w trudnych warunkach panujących w innych światach, stając się ostatecznie istotami w niczym nieprzypominających tytułowych pierwszych ludzi. Traktowanie filmu Jóhannssona dosłownie jako adaptacji powieści science fiction byłoby dość naiwne. Nieistotna wydaje się fikcyjna fabuła „zekranizowanej” książki. Interesująca jest za to sama refleksja nad wykorzystaniem w zaskakujący sposób dzieł, których twórcy przypisali im inne znaczenie, nad ich ponownym użyciem, przetworzeniem. I nad zaadaptowanym w tekście obrazem człowieka w zestawieniu z jego groteskowym, niepokojącym wizerunkiem z czasów wojny.
Podobnie jest z serią „Dzienniki Księżycowe”. Podziwiając prace Moniki Korony, odczuwamy wiele sprzecznych emocji. Wiemy, że nie chodzi tak naprawdę o to, jak zastały wykonane i jakie fizyczne obiekty przypiszemy wykorzystanym w nim grafikom (czy lepiej: zestawieniu, przetworzeniu tych grafik). Znacznie bardziej pasjonujące jest oddanie się ich kontemplacji, zaufanie własnej intuicji i zaangażowanie w myślowe peregrynacje, które pozornie nie mają żadnego sensu czy osiągalnego celu. Taka „lektura” tytułowych dzienników jest bez wątpienia niezwykle cenna.
Dzienniki Księżycowe
Monika Korona
kuratorka: Ivona Jablonskaja
Galeria Forum
budynek główny Wydziału Sztuk Pięknych UMK
ul. Sienkiewicza 30/32 Toruń
12-30.03.2025 r.
- J. Verne, Z Ziemi na Księżyc, podróż odbyta w 87 godzinach, przeł. J. Chorościcki, „Gazeta Polska” 1866, http://wiersze.wikia.com/index.php?title=Z_ziemi_na_ksi%C4%99%C5%BCyc&useskin=monobook (dostęp 12.06.2025) [↩]