Galeria w chaszczach i krzakach

Wpada do mnie sąsiad i od razu w progu:

– No i gdzie to globalne ocieplenie? – trzyma asa w rękawie, maj wyjątkowo zimny, to już nawet nie zimna, ale mroźna Zośka. – Posadziłem cukinie, dynie, wszystko wymarzło – no i gdzie to globalne ocieplenie?

Tłumaczę mu, że zmiany klimatyczne destabilizują pogodę i stąd anomalie: mrozy w maju, deszcze w styczniu, ale on nie słucha, ciągnie swoje – takiego zimnego maja, to nie pamięta…

– Ale w zimę śniegu nie ma, bo jest?

– No nie ma… – tłumaczę – tak się ta zmiana klimatyczna pokazuje. Chyba nie zaprzeczysz?

Nie zaprzeczy, ale i nie potwierdzi. Woli skręcić w bezpieczną młakę, może i jest ocieplenie, ale czy to wina człowieka?

– Czy to nasza wina? Nam tu zakazują dwutlenku węgla, a Chiny się nie przejmują, jadą z koksem, ty wiesz, ile Polska ma węgla? Ale wydobywać nie można i teraz płać za prąd, za gaz, za wszystko – gra dalej swoją talią.

Fakt, że prąd skoczył, gaz skoczył, wszystko skacze, a ty nie skaczesz z radości, bo nie masz takiej możliwości, ty lepiej nie skacz, lepiej płać za to jak głupi. Unia Europejska! Ale ja tu skręcać nie chcę, bo to są manowce, wiem to, bo ostatnim razem skręciłem i prawie się poszarpaliśmy, na szczęście kobiety studziły. Nie wytłumaczysz człowiekowi, że zima to teraz bezśnieżna pora deszczowa, nie rozumie, że to są oznaki zmian klimatu, że pogoda różna może być, mróz w maju, ale długotrwały trend to ocieplenie. Śniegu w tym roku prawie w górach nie było, a przecież tam zawsze był śnieg. Pamiętam, całkiem niedawno. Kiedy? Z dziesięć lat temu. Pamiętam śniegi po pas, ciężko było gdziekolwiek przejść. Trzeba kupić rakiety śnieżne – rozważałem. Teraz tymi rakietami pewnie grałbym w tenisa. Wszystko suche, w górach wiosenne zagrożenie pożarowe, tutaj, gdzie wiosna zawsze była błotnista i bagnista – szok!  W majówkę w tym roku paliło się w u nas torfowisko na szlaku granicznym. W paśmie szczytowym, tam, gdzie śniegi zalegały najdłużej. Kiedyś, ale już nie teraz. Czterdzieści wozów strażackich jechało gasić, akcja trwała dwanaście godzin. Pożar w środku rezerwatu, który jest rezerwuarem wilgoci dla okolicy, w sumie dla kraju. Tylko skąd teraz wilgoć, jeśli nie ma śniegu i nie pada. Debatujemy z sąsiadem, skąd ogień:

– Jak to skąd? Ktoś zaprószył – obcyjasze… pewnie jeden z drugim rzucił peta na torfowisko, albo ktoś na szlaku palił ognisko.

Narobiło się buszkrafterów i każdy ekspert od przetrwania w lesie. Nakupili se nożyków, maczet, szkoda, że las nie jest ekspertem jak przetrwać z nimi. Wiosna ledwo ruszyła, ledwie coś kapnęło z nieba i trawa poszła w górę, a już wszyscy koszą jak pojebani, skaranie boskie z tym koszeniem, bo przecież, jak obserwuję z samochodu, ludzie tych trawników nie użytkują, bo jakby użytkowali, to jestem w stanie zrozumieć. Na przykład dzieci się bawią, pikniki robią, mają trampoliny do skakania czy mini basen rozłożony. Ale teraz dzieci nie bawią się już na trawnikach w obejściu, siedzą w pokojach przyspawane do telefonów. Ludzie mają wokół domu parę arów i wszystko wyszczypane do centymetra. Po co? Żeby było ładnie. Sąsiadka goli trawnik co tydzień, trzydzieści arów kosiarką ręczną. Kosiareczka mała, więc to koszenie trwa kilka godzin, od hałasu można zwariować. Goli trawę co tydzień. Nie ma chyba nic do roboty albo ma nerwicę natręctw. W sumie to dobra strategia na życie. Jak człowiek ogoli trawnik, to czuje, że nie zmarnował dnia.

Żeby to tylko miejscowi, ale przyjeżdżają znajomi z miasta. Kiedyś, ćwierć wieku temu, kupiliśmy tutaj na spółkę działkę. Spółka się potem rozwiązała i tylko ja prowadziłem tu akcję osiedleńczą. Wtedy czułem się jak pionier na dzikim zachodzie, teraz w sumie też. Koledzy po ćwierć wieku przypomnieli sobie o ziemi i przyjeżdżają. Zamiast siąść na tyłku, popatrzeć na wodę, posłuchać ptaków, karczują i koszą. Wykonują wszystkie te czynności, które mają przekształcić tan dziki, pozarastany kawałek łąki w działkę. Chcą oswoić naturę, uczłowieczyć ją. Ale ona się tutaj nie daje, każdy wykarczowany krzak tarniny odbija setką innych.

Skąd ta szalona potrzeba wejścia z butem w Naturę, ugładzania jej, strzyżenia? Żeby było ładniej? Ale ładnie już jest. Jest pięknie i bujnie. Pozornie nijakie, niepotrzebne chaszcze tworzą ekosystem, w którym może schronić się zwierzyna, mogą uwić gniazda ptaki, zakwitnąć mchy, pojawić się grzyby. System, który łapie wodę, a potem oszczędnie używa jej do wzrostu. Jeśli go wykarczujesz i ogolisz do trawnika, zamienisz na pole golfowe, to wkrótce wszystko wyschnie. Jeden ze znajomych kupił tu w okolicy działkę na zakolu rzeki, miejsce piękne, z wielkim, starym dębem. Brzeg był porośnięty czyżniami, ani to las, ani to coś, karłowate chaszcze. Znajomy wygolił to, powyrywał z korzeniami – wyrywali je traktorem z sąsiadem. I nagle jego duma – stary, majestatyczny dąb, zaczyna się walić do rzeki. Brzegi, które były kiedyś pospinane korzeniami chaszczy, nagle stały się sypkie i lecą na mordę do rzeki. Nic mu to do myślenia nie dało, dalej goli wszystko do zera i wrzuca na Insta zdjęcia, że jest szamanem. Może i jest, w tak zwanej wyobraźni.

Nie żebym się śmiał. Kiedyś, jak w góry przyjeżdżałem, też kroiłem ogród angielski jak pojebany: kosiłem łąki, że niby będę w piłkę grał (nie grałem), karczowałem głogi i tarninę, bo przecież krzaki niepotrzebne, mleka i miodu nie dają. Teraz te głupie pomysły wyparowały mi z głowy, wykaszam nie łąki, a ścieżki. Na głogach i tarninie zimą pasą się ptaki. Niech zarasta na wsi i w miastach.

Jadę do Krakowa zobaczyć wystawę w chaszczach. Z niewiarą, bo gdzie w mieście prawdziwe chaszcze? Na autostradzie korek, wypadek. Z godziny robią się dwie, z trzech sześć. Miałem wielkie plany na Kraków, tu skoczę, tam zobaczę, się herbaty z kimś napiję, a ledwie zdążyłem dotrzeć na wystawę. Już się zaczęła, od razu wzbudziła moją podejrzliwość. Galerie sztuki znam z innej strony, a tutaj świat akademików i chaszcze. Na stołach widzę wino, koreczki, bułeczki, ja w sumie najedzony – wybieram wycieczkę. Sztuka została jednak wrzucona w chaszcze, to nie było próżne gadanie, wszystkie obiekty znajdują się na dostępnych dla człowieka ścieżkach południowego Ruczaju. Powinni tu utworzyć park narodowy. Wiosna wszędzie wygląda pięknie. A może dlatego pięknie, bo chaszcze? Chaszcze są bujne, te drzewka, drzewiaste krzewy, trawy tworzą dżunglę niemal jak w Tajlandii. Chodzę ścieżkami zauroczony chaszczami. Może wkrótce wkroczy tu deweloper? Wymyśli blok i park, wytnie wszystkie drzewa i nasadzi łatwą do strzyżenia zielenią i karłowatymi drzewkami, które po kilku latach wymieni się (bo przecież wyschną, mają zbyt słaby, ukształtowany w warunkach cieplarnianych system korzeniowy) na nowe karłowate drzewka.

Pamiętam, że w mieście za dziecka pełno było dzikich lasków, małpich gajów, górek, chaszczy, nieużytków, w miejscach tych często ludzie pili, czasem spali, w sumie teraz też śpią – zdradza mi Jarosław Koziara. Jego kwiat, chyba lotos, a dokładnie Grzybień wystaje znad bujnej łąki. Nie da się tam dojść, by zrobić zdjęcie, a zbliżenia nie oddają rzeczywistego wrażenia. No w sumie dobre, kontakt z dziełem sztuki przez wzrok. Grzybień błyszczy w morzu zielonych łąk, a w muldach ziemi bieleją czaszki autorstwa Piotra Szwieca. Droga, bo taki tytuł nosi praca, musi budzić zdziwienie spacerowiczów i biegaczy. Przywodzi na myśl pierwszą scenę Terminatora 2, kiedy metalowa stopa elektronicznego humanoida depcze ludzką czaszkę. Scena ma wymiar apokaliptyczny, praca też.

Szczególnie interesującajest dla mnie Elektryczna łąka z trashowych kwiatów, bo jestem świeżo po własnej trashowej wystawie. Trash to przyszłość. Po co kreować nową sztukę, marnować materiały, obciążać planetę, kiedy można zrobić ją z recyklingu? Z drugiej strony pośrodku wyschniętego stawiku (znaki czasu) piękna abstrakcyjna struktura z pordzewiałej blachy autorstwa Karoliny Komasy. Czarna woda to zespół metalowych stożków, które zbierają w czarnych wnętrzach wodę. Po drugiej stronie Biała woda Alicji Kupiec; estetyczne, chyba gliniane formy, pokryte pięknym popękanym szkliwem, przypominają słoneczne zegary.

Mijam połamany szlaban, czyli pracę pt. Bariera Revivo Jana Tutaja, oraz Cyklon Dobiesława Gały – abstrakcyjny obiekt ukazujący niszczycielskie działanie natury, by zatrzymać się przed projektem Macieja Kuraka Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu. Ta instalacja zachwyca, łączy w sobie przeciwieństwa, jest jednocześnie lekka i ciężka, poważna i dowcipna. Spróbujcie to sobie wyobrazić. Skopiowana z oryginału, leżąca poziomo półtonowa bomba, a na niej metalowa ławka (także dla zakochanych). Wybuchowy pomysł w wybuchowych czasach. Siadałbym z ochotą. Już widzę popularność tego artefaktu w mediach społecznościowych. Estetycznie wykonana, mogłaby być dającą do myślenia ozdobą wielu parków. Normalnie wziąłbym ją ze sobą w beskidzkie chaszcze.

Wykoszona wśród bujnych traw ścieżka prowadzi między drzewa. Gałęzie rozłożystej iwy osłaniają Flowerbed Izabeli Myszki. Artystka pozwala wziąć leżące na łóżku gipsowe kwiaty. Robię to z chęcią, bo ich kształty są bardzo sensualne. Przypominają pierogi i są miłe, ciepłe w dotyku. Zastanawiam się, czy pieróg tak naprawdę nie jest zrobionym z ciasta kwiatem? Kusi mnie, żeby spróbować smaku tych form. W lasku, w którym, jak mówi Jarosław Koziara, jeszcze niedawno spali bezdomni, stoi instalacja Narcyza Piórkowskiego Matka Courage ciągnie wszystkie brudy świata. Lasek wygląda jak bambusowy gaj, na małej polance namiot z koślawych konarów. Nie, to korzenie. Skąd takie piękne korzenie?

– To korzenie bluszczu – mówi przewodnik po wystawie.

Kolejne olśnienie, zawieszony w wilgotnej ciemności gobelin artysty (Tkanina). W prześwitującym przez chaszcze świetle schodzącego dnia wygląda jak żywy, jak naturalny fragment otoczenia. Praca jest mapą ogrodu, ma swój ciężar, chciałoby się na nią patrzeć godzinami.

Podsumowując, wielkie zaskoczenie. Raz, że w Krakowie takie piękne chaszcze, oby trwały długo, rosły wysoko, dawały schronienie ptakom, trzymały wilgoć. Dwa, piękne prace, w świetnym naturalnym anturażu. Jakże inaczej ogląda się je w naturze. W zamknięciu galerii nie robiłyby takiego wrażenia, byłyby po prostu sztuką. Tutaj korespondują z bujnym zielonym otoczeniem. Moim hitem są kwietne pierogi, gobelin, czarna woda i bomboławka. Mogliby takie ławki stawiać w każdym mieście, przypominałyby, na czym my, ludzie, siedzimy. Może dałoby to do myślenia. O ile jest jeszcze o czym myśleć. Wierzę, że tak.


Galeria w Chaszczach i Krzakach

w ramach wydarzenia Campus Living Lab Useful Research Hub organizowanego przez Uniwersytet Jagielloński w Krakowie
30-31 maja 2025 r.

Kurator wystawy: mgr inż. Wojciech Januszczyk KULJPII, Fundacja Krajobrazy

Zespół organizacyjny wydarzenia: dr hab. Krzysztof Gwosdz, prof. UJ; dr hab. Jarosław Działek (Campus Living Lab Useful Research Hub), prof. UJ; mgr inż. Katarzyna Kulig (DAK Sekcja Utrzymania Terenów Zewnętrznych); mgr Elżbieta Kolny (Menadżer Kampusu)

Zobacz także: