Aural Prism to – jak określają go jego założyciele, Piotr Macha i Radek Sirko – nie typowy niezależny, polski muzyczny label, co raczej rodzaj swoistego „hubu wydawniczego”. Prowadzący go duet kuratorski przygotowuje albumy, łącząc autorów muzycznych z artystami wizualnymi. Ci drudzy nie tylko dbają o przygotowanie odpowiedniej oprawy wizualnej. Obok wysmakowanej szaty graficznej każdej publikacji towarzyszy też oryginalny dodatek (naddatek?). To nie zwyczajowy „gratis” w formie garści nalepek, ulotek itd., a przemyślny obiekt o charakterze artystycznym.
Pierwsze dwa wydawnictwa kasetowe pod egidą Aural Prism ukazały się dwa lata temu w październiku 2023 roku. Z albumem Młot Ambiento „Bity dla klasy robotniczej vol. 1” można było dostać zina stworzonego przez elko.085, a do egzemplarzy „This is all wrong” 111R (projekt Macieja Ratajskiego) dołączono 60 unikatowych rysunków stworzonych przez Sisi Lence. Rok później, 4 lipca, ukazał się „Letting Go” High Fall. To projekt Wawrzyńca Wróblewskiego, artysty dźwiękowego, mieszkającego i tworzącego w Berlinie. Stworzył album, który „(…) łagodnie prowadzi was przez słodko-gorzką podróż życia. Każdy z utworów to spokojny soundscape [krajobraz dźwiękowy], zapraszający do refleksji na temat potrzeby pozbywania się [wyzwalania się ze] zdarzeń, rzeczy i ludzi, którzy niegdyś byli znaczący. Z pomocą delikatnych, kojących melodii, zapewnia cichą przestrzeń dla kontemplacji, celem znalezienia spokoju w tym, by iść naprzód”1. Projekt okładki i unikatowego patcha w technice sitodruku do tego wydania stworzyła artystka z Berlina – Ewa Żak. Z kolei w grudniu 2024 roku ukazało się „Rotting Twenties”. Autorem muzyki jest Jessica-Mateusz Rosiński, na dwóch nagraniach gościnnie na gitarze występuje Łukasz Rychlicki, a na trzech Radek Dziubek na perkusji. Layout i 60 t-shirtów z second handu, z dwustronnymi grafikami w technice sitodruku, wykonał Piotr Macha.
Z okazji nadchodzącej premiery piątego wydawnictwa – „Ultima Noche” Astmy – odbyła się rozmowa z kuratorami Aural Prism.


Marek S. Bochniarz: Jak się poznaliście?
Radek Sirko: Poznaliśmy się kilkanaście lat temu – oczywiście – w Poznaniu. Byliśmy współlokatorami. Wówczas jeszcze nie zajmowałem się sztuką w formie akademickiej. Kończyłem magisterkę z kulturoznawstwa. Muszę przyznać, że nasza znajomość przetrwała wiele lat. Zresztą – to właśnie z polecenia Piotrka zrobiłem doktorat na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Myślę, że gdyby nie jego pomoc, to tak szybko, łatwo i płynnie bym tego doktoratu pewnie nie ukończył.
M.S.B.: Co robiłeś w tym czasie Piotrze?
Piotr Macha: Radek się wprowadził za poleceniem znajomych ze Śląska, do mieszkania na ul. Garbary, gdzie wówczas rezydowałem. Byłem dwa lata po studiach z malarstwa na UAP, to było trochę limbo – pomiędzy robieniem rezydencji/projektów z MKiDN-u a czekaniem na jakiś etat… 2012 rok. Od razu załapaliśmy wspólny vibe z Sirko, głównie na poziomie dźwiękowym.
M.S.B.: Jak doszło do utworzenia Aural Prism?
R.S.: Ten label wziął się ze wzajemnego zaufania do siebie, lat przyjaźni i wymieniania się pomysłami. Doprowadził do tego nasz pociąg do bycia „diggerami”, takimi „cyfrowymi bibliotekarzami”. Mieliśmy bardzo dużo różnych pomysłów odnośnie nie tylko wydawnictwa muzycznego, ale galerii, bardziej hubu wydawniczego. W pewnym momencie ilość idei tak narosła, że zwyczajnie nie było już wyjścia.
P.M.: Wcześniej Radek współprowadził label Audile Snow. Badał w nim obszary nieoczywistych nośników dźwiękowych.
M.S.B.: Dlaczego wybraliście właśnie taki nośnik na albumy, jak kasety magnetofonowe?
R.S.: Zdecydowaliśmy się na kasety, bo w moim odczuciu jest to najlepszy nośnik pod względem jakości, ceny i atrakcyjności takiego obiektu.
M.S.B.: Radku – wcześniej, w Audile Snow, wydawałeś albumy na karcie pamięci microSD, która, gdy zaczynaliście, nie za bardzo kojarzyła się z wydawnictwami muzycznymi. Pamiętam też, że później – chyba właśnie z inspiracji działalnością Audile Snow – również i Szara Reneta podchwyciła ten nośnik, wypuszczając na nim choćby materiał Calineczki „kysztymska”. Jak wypadło doświadczenie z takimi nietypowymi obiektami do przechowywania danych? Czy się sprawdziły?
R.S.: Tak. Maciek Wirmański z Szarej Renety przeprowadził z naszym duetem z Audile Snow duży wywiad dla pisma „Glissando”. Zafascynował go wtedy nasz sposób wydawania muzyki i się nim zainspirował. Nie mieliśmy zresztą monopolu na wydawnictwa na kartach microSD. Był to zresztą pomysł mojej ówczesnej partnerki. Wyszedł on trochę w formie żartu, a potem zadaliśmy sobie pytanie „W sumie, dlaczego nie?”.
Jest zresztą wiele różnych nośników dźwięku. Niektóre z nich funkcjonowały kiedyś i zostały już zapomniane, nie sprawdziły się. Aby nośnik się „sprzedał” nie wystarczy tylko tyle, by zapisać na nim muzykę, ale ktoś musi też mieć odtwarzacz – sposób, w jaki będzie mógł ją słuchać. A że wszyscy mamy w swoich smartfonach sloty na microSD, to eksperymentalne połączyło się w przypadku Audile Snow z praktycznym.
To było pozytywne doświadczenie. Z jednej strony wszystkim się to podobało, bo miało innowacyjny charakter. Jednak z drugiej strony nie jesteśmy w stanie panującego uzusu w jakiś sposób zmienić. Ludzie są zresztą przyzwyczajeni do tego, że w określony sposób sięgają po taki a nie inny nośnik. Bo całe podejście do tego, jak słuchamy muzyki odtwarzając ją z nośnika, wiąże się też z pewnymi gestami i sposobami użytkowania. Wydawnictwa Audile Snow wymagały innego podejścia, bo karty microSD są bardzo małe. Z tego powodu mogą łatwo wyśliznąć się z ręki i upaść, zgubić się. Ich specyfika pozwalała na wieloraki sposób opakowania. W tamtej działalności balansowaliśmy na granicy obiektów artystycznych, package designu i muzyki. W pewnym momencie musieliśmy tę aktywność skończyć.
Były osoby, które pisały w sprawie różnych projektów na skrzynkę Audile Snow czy do mnie. W ten sposób nawiązałem kontakt z Młotem Ambiento. Wiedziałem już wtedy, że będziemy zamykać pierwszy label, więc pomyślałem, że jego albumem fajnie byłoby rozpocząć coś nowego.
Można więc powiedzieć, że Aural Prism to kontynuacja i rozwinięcie ścieżki artystycznych obiektów, bo do każdego z wydawnictw jest dołączany tego rodzaju obiekt.
P.M.: Każdy z albumów ma u nas bardzo oryginalny charakter. Na bandcampie na przykład priorytetem jest album dźwiękowy oraz jego reprezentacja w postaci cyfrowych danych audio, na przykład wydany na kasecie przez danego artystę czy artystkę. W przypadku Aural Prism warstwa wizualna nie jest dodatkiem. Stąd przy wydawnictwach posługujemy się terminem „edycji”. Nie będzie też nieprawdą powiedzenie, że są to przy tym edycje unikatowe. Nie stosujemy wyraźnego rozróżnienia na warstwę muzyczną i wizualną. Nasze edycje są bardzo przemyślane i „spasowane”. Z kolei same nakłady rzędu 60 sztuk są normą dla „średnich labeli”.
R.S.: Funkcjonuje też taki termin jak paratekst. Gdy wydajemy film na DVD bądź płytę z albumem muzycznym, to sama warstwa wizualna czy dźwiękowa to „tekst główny”. Dookoła niej musi znajdować się sporo obiektów, które w jakiś sposób będą z nią korespondowały. W przypadku filmu to choćby plakat, czołówka, bonusy dołączone do wydania DVD. Z kolei albumowi muzycznemu towarzyszą teksty, zdjęcia zespołu. Natomiast książka ma wstęp, posłowie, nadruki na obwolucie… Każde medium funkcjonuje zatem w otoczeniu paratekstów.
Nam chodzi o to, aby nie wskazywać na hierarchię. Bardzo chcieliśmy, aby twórczość artystów korespondowała ze sobą – dźwięki współgrały z okładkami, z pracami graficznymi.


M.S.B.: Gdy po raz pierwszy opowiadałeś mi Piotrze o waszym nowym wydawnictwie, to już wtedy wyraźnie zastrzegałeś, że nie tyle jesteście labelem, co hubem muzycznym. Czy mógłbyś wyjaśnić, skąd tak zdefiniowaliście działalność?
P.M.: Z mojej perspektywy to również ucieczka od terminologii małych labeli. Jest ona trochę wyśmiewana. Mamy na przykład targi małych labeli, na których zdarzało nam się bywać – Radkowi wcześniej, a mi ostatnio. Nie chcę powiedzieć, że jest to deprecjonujące, bo ludzie się tam wystawiający zapewne czują czasem trochę śmiechu czy nawet i rozczarowania.
Chodzi raczej o poszerzenie zakresu działalności. Nie chcieliśmy się od samego początku ograniczać. Nie jest tak, że nie możemy w przyszłości zrobić na przykład wystawy. Już oczywiście nieraz myśleliśmy o tym, aby pod szyldem Aural Prism pójść i w takim kierunku.
Spójrzmy jeszcze bliżej na samo zjawisko labeli. Niektóre z nich działają w bardzo purystyczny sposób. Na okładkę wezmą przykładowo jedynie czarno-białą fotografię, a sam album wydadzą tylko na winylu. To przyjęta przez nich norma wydawnictwa, stosowany sposób opakowania medium, w tym przypadku dźwięku. Są to również strategie, realizowane przez galerie sztuki współczesnej, którym blisko jest do labeli, w rozumieniu kwestii „labelowania” osób artystycznych. To bardzo analogiczne zjawisko…
My z kolei krążymy wokół całego spektrum obiektów, zjawisk, które przynależą do szerokiego paradygmatu kultury dźwiękowej, jak chociażby patch, edycja koszulek sitodrukowych, zin czy grafika. Jeszcze do niedawna, w kulturze sprzed Spotify, były to parateksty, dźwięki. Zresztą od wielu dekad zespoły zarabiają nie tylko na koncertach, ale i na merchu. Taki merch też jest nośnikiem – często i idei. To kwestia tego, na ile w historii muzyki koszulka czy grafika z okładki może stać się bardziej ikoniczna od samego albumu.
Patrzę też na to, co coraz wyraźniej widać w polu sztuk wizualnych, co percypuję z perspektywy wizyt w Berlinie i śledzenia tamtej kultury dźwiękowej, którą odróżniam od tzw. kultury muzycznej. W moim odczuciudziejące się tam wydarzenia galeryjne są dużo ważniejsze niż w przypadku Polski. Jako przykład podam wystawę z 2023 roku „Broken Music” vol 22. W Berlinie prezentowała ona eksperymentalne podejście do dźwięku i sztuki, ukazując związki między muzyką awangardową a sztukami wizualnymi od lat 60. XX wieku do dziś, czyli: okładki płyt, music video, ale również sposoby radzenia sobie w awangardzie ze strategiami okołodźwiękowymi, w tym we Fluxusie, który jest dla mnie bardzo istotnym punktem odniesienia.
M.S.B.: Jak dobieracie muzyków i twórców wizualnych przy konkretnych wydawnictwach?
P.M.: Być może najlepszym przykładem jest album „Ultima Noche” Tomka Popakula jako Astmy, gdyż jest on jednym i drugim. Ale to specyficzny przypadek. Mamy zresztą, póki co, tak mały katalog, że te przypadki były indywidualne.
Nie wierzę za bardzo w kategorie „koincydencji”, ale póki co często tak się dzieje: spotykamy osoby artystyczne, z którymi od razu coś rezonuje. Przykład? Młot Ambiento nagrywa album o pracy fizycznej w drukarni, a równolegle młody twórca elko85 pracuje w Zahir Kebabie i robi o tym zina — i nagle pojawia się kongenialna kolaboracja, nad którą kompletnie nie mamy kontroli.
R.S.: Zazwyczaj się dzielimy: ja odpowiadam za dźwięk, a Piotr za opracowanie, sparowanie, dobieranie artystów wizualnych. Mamy też bazę artystów, z którymi chcielibyśmy współpracować. Kryterium jest oczywiste: to musi nam się nie tylko podobać, ale i musimy wiedzieć, co z tym zrobić. Czasem dostajemy też zupełnie przypadkowe materiały. Dzieje się tak, gdy ktoś dostaje spis labeli i wysyła swój materiał do wszystkich „w ciemno”.
M.S.B.: Na koniec mam pytanie, od którego mogłem też zacząć. Jaki cel stał za utworzeniem Aural Prism? Czemu ma służyć ta działalność? Czy to ma być przede wszystkim przygoda artystyczna? Bo wiadomo, że taka aktywność nie daje dużego zarobku. A może chodzi o dzielenie się odkryciami muzycznymi z innymi?
P.M.: Pytasz „Czemu?”, a ja odpowiadam: „Czemu w ogóle jeszcze coś się robi?” na analogowym, trochę absurdalnym, niedzisiejszym nośniku — i od razu dorzucam: „Czemu działa się dla innych, sprawdzając przy okazji siebie, ale zawsze w imię jakiejś idei?”. Bo to jest ta afektywna potrzeba, której też nie da się racjonalnie wyjaśnić — to nie są zimne kalkulacje… Ta myśl idealnie też wpisuje się w to, co mówi się o sztuce jako narzędziu komunikacji — jej deprecjonowania, bo może ta aktywność jest z gruntu skazana na niepowodzenie?
Ta sytuacja bez wątpienia wiąże nas razem. Jeśli chodzi o wydawanie, to z kimś innym nie byłbym w stanie zrobić czegoś takiego, co realizuję z Radkiem. Polski rynek niezależny, kasetowy nie zmienia się za dużo. Nakłady są wciąż takie same. Labele odchodzą i przychodzą. Obecnie wielu z nich już nie ma, sporo zawiesiło swoją działalność. To zjawisko nie dotyczy zresztą tylko Polski. Dla mnie bardzo istotnym faktem jest zawieszenie niedawno labelu, na którym się „wychowałem” w pewnym momencie mej edukacji, czyli Posh Isolation.
Dla mnie istotne jest to, by mieć coś, nad czym pracujemy. Czasem proces związany z wydaniem jednego albumu potrafi trwać bardzo długo. Ważne jest, by nad tym siedzieć, udostępniać te rzeczy, szukać nowych rozwiązań, wpadać na kolejne pomysły – nawet i wtedy, gdy nie kończy się to bardzo eksperymentalnym, „wyjątkowym” wydawnictwem.
Kolejną kwestią jest problem, na ile dziś jeszcze w ogóle można sobie pozwolić na eksperymentowanie. Może nasze gesty są dużo bardziej zachowawcze i koniunkturalne? Nie mam tu na myśli tylko mnie i Radka, ale i to, co działo się dekady temu w ramach Fluxusu. Może wynika to też z rynku, który nie jest już tak chłonny na takie edycje. Przyszłość pokaże. Będziemy to pewnie robić do momentu, gdy będzie co wydawać, dopóki będą fajne demówki, trafią się dobre albumy [śmiech]. Staramy się to realizować w taki sposób, aby każda edycja przynajmniej pokrywała wydatki na kolejną. To trochę takie nakręcanie działalności poprzez wydawanie.

M.S.B.: Czy w Twoim przypadku, Radku, chciałeś kontynuować działalność, która się skończyła z zawieszeniem aktywności Audile Snow? A może był to wyraz pragnienia, by albumy artystów „dać szerokiemu światu”, wypuścić w stronę słuchaczy?
R.S.: W zasadzie – to chodziło o wszystko po trochu. Jeżeli jednak zastanowilibyśmy się egzystencjalnie, filozoficznie nad kwestią, po co komu wydawanie muzyki na nośnikach, to nie ma na to słusznej odpowiedzi. To trochę „zaśmiecanie świata”, prawda?
Jest w tym jednak pewna satysfakcja. Znajduję się na takim etapie kariery akademickiej i artystycznej, że lubię się dzielić, dawać innym. Nauczanie sprawia mi sporo przyjemności. W pokazywaniu studentom, o co chodzi z tym dźwiękiem, kryje się radość. Jest też i przyjemność w poszerzeniu artystom „fanbase’u”. Bo już ileś lat funkcjonujemy na tej scenie [polskiej muzyki niezależnej] i wokół niej, przez co zaskarbiliśmy sobie pewien kredyt zaufania – w takim stopniu, że możemy promować innych. Czy jest to jednak wdzięczna praca? Nie wiem. Czy to się opłaca? Też nie wiem. Ale na pewno daje duże poczucie spełnienia!
Radku, a jak oceniasz stan polskiej sceny niezależnej i wydawców, którzy wypuszczają niszowe, niskonakładowe wydawnictwa? Mam wrażenie, że szczyt rozwoju i popularności już minął i pozostali głównie ci zawzięci ludzie, co wciąż się nie poddają i – tak jak Ty – nadal szukają dróg do wydawania muzyki w ten sposób. Mam przy tym poczucie, że moda na to jednak już trochę się skończyła.
R.S.: Częściowo może tak być. Jeżeli spojrzymy na to, jak ta scena wyglądała dziesięć lat temu, to faktycznie mam wrażenie, że wówczas trochę więcej było takich wydawnictw. Gdy czasami ludzie zwracają się do mnie z pytaniem, gdzie mogą coś wydać, to na końcu języka mam raptem z dwa-trzy labele, a potem raczej już nic.
Ewidentnie coś się zmieniło. Może dlatego, że nasze pokolenie przestało być młode? Gdy dziesięć lat temu miałem dwadzieścia kilka lat, to bardziej mi się chciało. Jako pokolenie jesteśmy też kulturowo zakorzenieni w nośnikach i z tego powodu taka działalność wydawała nam się oczywista. Z kolei moi studenci, ludzie młodsi o kilkanaście lat, już nie widzą sensu w nośnikach. Dla nich dużo więcej znaczy singiel wydany na YouTube’ie czy fragment wypuszczony na TikToku. Stąd nie ma już takiej potrzeby, by posługiwać się nośnikami. Jeśli ktoś ma kilka tysięcy obserwujących na Instagramie, to sam jest w stanie dużo lepiej się wypromować, niż ja mógłbym mu to zapewnić.
Opowiem może o moim niedawnym, osobistym doświadczeniu pedagoga. Dałem moim studentom zadanie, by każdy z nich zrobił na zaliczenie utwór. Ja je zremasterowałem i z ich inicjatywy wydaliśmy całość na kasecie jako składankę. To było dla nich coś nowego – nigdy czegoś takiego nie robili. Czerpali z tego radość. I myślę, że w tym wszystkim właśnie to pozostaje najważniejsze.
Piotr Macha – absolwent malarstwa na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, gdzie aktualnie pracuje na Wydziale Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa, oraz Animacji i Intermediów.
Radek Sirko – absolwent Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, magister Porównawczych Studiów Cywilizacji UJ, absolutant Instytutu Nauk o Kulturze UŚ i Instytutu Kultury Polskiej UW. Pracuje na Wydziale Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
*Astma to projekt muzyczny grafika i animatora Tomka Popakula, znanego z takich filmów, jak „Ziegenort”, „Czerń”, „Acid Rain” i „Zima”. Album „Ultima noche” ukaże się latem wraz z zeszytem zawierającym prace graficzne artysty.
Aural Prism: bandcamp: https://auralprism.bandcamp.com/