„Całun”

Dobrodziejko, daj mi wzrok

W 1993 roku Martin Arnold – austriacki twórca filmów eksperymentalnych, znany ze skłonności do dekonstrukcji materiałów found footage – przygotował niespełna półtoraminutowy short na taśmie 35 mm pod tytułem „Jesus Walking on Screen” (dosł. „Jezus chodzący po ekranie”). Trailer zawiera czytelne nawiązanie do cudu opisanego w Biblii: oto Jezus chodzi po wodzie jeziora ku skonfundowaniu jego uczniów. Ten czyn jest obecnie raczej trudny do pojęcia.  Arnold uświadamia nam mimochodem, że w obrębie gatunku biblijnego dokonuje się oto zgoła inny, bo już współczesny cud, zapuszczający korzenie w nowoczesnej technice: patrzymy w zdezorientowaniu w ciemnej sali na wizerunek ożywionego, zmarłego boga.

Short jest zwiastunem wyjątkowego programu Stadtkino Wien, obejmującego 42 produkcje z szerokiego przedziału lat 1898-1993. Zaczyna się czarnym, jednolitym tłem – dość sugestywną wizualizacją stanu nie-widzenia – zestawionym ze ścieżką dźwiękową, na której występuje zapętlony cytat „Master, give me sight” (literalnie „Panie daj mi wzrok”, ale chyba sensowniej pasuje tu: „Panie, przywróć mi wzrok”). Gdy się już trochę niecierpliwimy, pojawia się urywek archiwalnego filmu sandałowego (biblijnego), na którym ręka (w domyśle: ręka aktora odgrywającego Jezusa) dotyka twarzy niewidzącej kobiety a palce opuszczają jej powieki. Ten gest ulega następnie cofnięciu: oczy zostają nagle odsłonięte, potem znów bez sensu zasłonięte i tak w kółko. Akcję typu REV-FWD podbija dramatyczny urywek muzyki niediegetycznej. Ten i tak krótki fragment ulega stopniowemu skróceniu, aż wreszcie artysta „pozwala” iść fabule naprzód: bohaterka zamyka oczy, po czym je otwiera – ale są to już oczy nowe, „przytomne”, widzące świat dookoła. Następnie patrzymy na nieczytelną, rozmytą twarz Jeszui, spuentowaną słowami „I can see!” („Ja widzę!”). Ten ścieśniany fragment ścieżki audio znów ulega zapętleniu, aż wreszcie słyszymy samo „see” (widzę). Na koniec pada „Thank you, Master” („Dzięki Ci, Panie”).

Cud w miniaturze trzech obrazów i esencji trzech zgrabnych zdań, dany nam za pośrednictwem magii kinematografu, może wywołać zakłopotanie względem pierwotnie założonych w nim sensów. Czyż nie jest przy tym możliwe, że tzw. innowierca, heretyk, bądź ateista odnajdzie w tym urywkowym materiale treści, które uzna za skierowane do niego? A wierzący chrześcijanin poczuje się trochę urażony?

Widzenie

Wspomniana retrospektywa ‘kina jezusowego’ w Stadtkino Wien była bez wątpienia unikatowa, a towarzyszący jej, niezwykle wyrafinowany opis odsłonił jej niecodzienny charakter i wielkie ambicje twórców programu. Tu fragment:

„W dużej mierze nienaturalny, często wyprzedany, zazwyczaj wyśmiewany. Nie tylko w szerokoekranowych emporiach Ziemi Obiecanej, ale także i na pozostałych kontynentach i w ramach innych struktur, niż te z Nowego Testamentu i Biblii, film kroczy przez ekran. Wyzwolić gatunek z ograniczeń zazwyczaj mu narzucanych przez znaczące kompendia: pokazać retrospektywę filmów, która ustanawia Jezusa w innych przestrzennych, czasowych i stylistycznych systemach wytycznych [koordynatów]. Właśnie to po raz pierwszy próbuje się uczynić w tej retrospektywie”.[1]

W programie nie mogło zabraknąć undergroundowego „Jesus-Der Film”, kolektywnego dzieła zrealizowanego pod kierunkiem Michaela Brynntrupa w zimnowojennym Berlinie Zachodnim i Wschodnim. W sekwencji „Ostatnia wieczerza” w ramach pierwszego z cudów biesiady Jezus-Brynntrup wyjmuje z buzi chleb tostowy, po czym mówi „Hokus-pokus”, a po paru kromkach dorzuca szyderczą grę słów „Abra cadabra. Abra cadaver”. W innej scenie dzięki magii kinematografu siedzi on przed zakładem zegarmistrzowskim (wiadomo: nam wszystkim bije dzwon) i wypuszcza jedną po drugiej grzankę z dymiącego tostera. Przechodnie wzgardzają jednak przypalonym pieczywem, które pokrywa chodnik, zaśmiecając go.

Zapewne antytezą jednorazowego, acz jakże przełomowego programu „Jesus Walking on Screen” byłyby wydarzenia poświęcone prezentacji filmów religijnych i katolickich pokroju Festiwalu Niepokalanów. Ich modelową, projektowaną publicznością są tzw. pobożni katolicy: osoby wierzące i praktykujące, a przy tym szerzej zainteresowane kwestiami wiary, np. odbiorcy mediów katolickich, słuchacze Radia Maryja itp.


Porządnie wybielone

Z okresu, gdy kilkanaście lat temu przez jeden rok studiowałem na Wydziale Sztuk Pięknych w Toruniu, do dziś nie zapamiętałem ani jednej wystawy z Galerii Forum, która wówczas dopiero zaczynała funkcjonować. Znacznie silniej utkwił mi w pamięci zapach starego drewna i brak powietrza na nagrzanym poddaszu lokalnej galerii Wozownia oraz poczucie rozczarowania prezentowanymi tam wówczas pracami studenckimi. To oczywiście w zasadzie nieistotne dla czytelnika powidoki.

Niepokoi mnie niemniej ta dziwna pustka w pamięci – zwłaszcza, że działająca od 20 lat Galeria Forum pozostaje niezwykle ujmująca. To przestrzeń wystawiennicza, która znajduje się w podziemiach historycznego gmachu. Ta specyficzna lokalizacja zapewnia tak konieczny do kontemplacji sztuki spokój, odseparowanie od hałasów tętniącego życiem wydziału. Geometryczne, białe pomieszczenia, pozbawione rozpraszających uwagę detali architektonicznych (które potrafią stać się prawdziwym utrapieniem), oferują trudną do przecenienia możliwość pełnego skupienia na kontemplacji dzieł. Można popaść wręcz w medytację, osuwając się w quasi-religijne doświadczenia. To tak mocne i klasyczne, bliskie ideałowi white cube’a przeżycie, że prawie nieznośne i okropne.

I chyba właśnie dlatego praca Barbary Pilch „Całun” tak silnie oddziałuje na zmysły odbiorcy i wręcz narzuca mu, silnie zasugerowane przez tytuł, nieświeckie przesłanie. Zresztą nazwa to przecież czytelne odwołanie do religijnych rytuałów pogrzebowych, za pomocą których kontempluje się tajemnicę śmierci. Instalacja składa się z siedmiu tkanin o dużym rozmiarze oraz zapętlonego nagrania, odtwarzanego z niewielkiego głośnika ustawionego na postumencie, na którym słyszymy, jak kobiecy głos powtarza cicho i z czułością jedno słowo: „Jesteś”. Charakter tego nagrania przypomina konwencją ASMR. Tkaniny są zawieszone pod sufitem w równych odstępach od siebie, zajmując prawie całą przestrzeń pierwszej sali galerii. Ich układ można by określić mianem gradacji – zarówno pod względem procesów, którym Pilch poddała materiał, jak i doboru jego grubości. Najcieńsza, biała tkanina jest półprzejrzysta, druga posiada na środku owalną, czerwoną plamę. Trzecia została delikatnie pofarbowana na czerwono, a plama na niej jest już intensywniejsza. W przypadku czwartej ten proces uległ dalszej intensyfikacji. Piąta i szósta to już materiały silnie pomarszczone, a środkowa elipsa pozostaje gładka, nasyceniem koloru dodatkowo odróżniając się od reszty. Siódma, o poszarpanych brzegach, wisi tuż przy ścianie, a eliptyczny środek to tym razem postrzępiona na krawędziach dziura, przysłonięta z tyłu jednolitym, czerwonym materiałem. Odruchowo narzuca się skojarzenie, że czerwień symbolizujące krew, a sam gradacyjny układ tkanin oddaje nie tylko przebieg procesu technologicznego. Czyżby rozkładu ciała? No i jeszcze ta „magiczna” siódemka. Niemniej zestawienie z nagraniem wywołuje pewną konsternację i rodzi wiele pytań. Czy to opowieść o życiu, czy raczej o śmierci? Do kogo zwraca się kobiecy głos na nagraniu? I wreszcie: czy to praca o treściach religijnych, świeckich czy postsekularnych?

Podczas otwarcia wystawy Pilch stwierdziła, że nie jest zwolenniczką tłumaczenia prac przez osobę, która je wykonuje. – To, że przybyliście państwo, jest dla nas ogromnym zaszczytem. Nie jest to tak oczywiste w dzisiejszym świecie, w którym zainteresowanie sztuką – a tak przynajmniej mi się wydaje – nie jest zbyt wielkie. Sztuka stała się czymś nieco niszowym, ekskluzywnym. [Z samego rdzenia] „ekskluzywny” to „wykluczający”. Żyjemy w przedziwnych czasach, w których – jak kiedyś, zdaje się w latach 70., przewidywał Milan Kundera – nikt nie chce czytać, ale każdy chce napisać swoją własną książkę (śmiech). Co się w końcu ziściło, bo przecież mamy Facebooka. Stąd jest to dla nas wyjątkowe dumne, że państwo faktycznie przybyliście – powiedziała poruszona artystka.

Ścieżka wiary, ateizmu, postsekularność

Początkowo czułem duże rozczarowanie tym, że widz nie dostaje w przypadku tej wystawy żadnych objaśnień i podpowiedzi, jak mógłby zinterpretować pracę, tzn. jak poprawnie miałby ją odczytać. Ale właśnie na tym polega intencja artystki. Wymienione przeze mnie na początku tekstu postsekularne prace filmowe posiadają dość czytelny przekaz, przez co są przystępne. Możemy też łatwo przewidzieć, jak zostaną odebrane przez różne osoby, tj. chrześcijanina-dewotę, krytycznego wiernego, ateistę. Natomiast zagadkowa instalacja Plich zawiera równocześnie tych kilka ścieżek mówiących o stosunku do wiary, światopoglądzie. Można by rozpisać obecną w niej wariantywność, podając w punktach różne możliwości. Poniżej kilka przykładów.

1. To praca religijna. Osoba wierząca będzie wówczas nią zachwycona i powie coś o „głębi”. Ateista wzruszy ramionami, bo dewocja go nie interesuje, a że moda na ADU i inne artystki religijne już trochę przebrzmiała – to go nie obchodzi, bo nie chce być niemodny.

2. To praca o charakterze postsekularnym. Osoba wierząca będzie nią zaniepokojona bądź poczuje, że obrażono jej uczucia religijne (to niestety pułapka, w którą wpada w Polsce większość wypowiedzi o takim charakterze). Krytyczny wierny uzna, że to w sumie ciekawe. Ateistę może ta praca rozbawić. Możliwe, że ci ostatni, zainspirowani „Całunem”, „zanurzą się” w treściach, do których on odsyła. I zajmie im to równie dużo czasu, co mi.

3. To praca świecka, nie odnosząca się w żaden sposób do treści religijnych. Osoba wierząca nie będzie nią zupełnie zainteresowana, lecz pozostali – jak najbardziej. Najbardziej ucieszy się ateista zmęczony obecnością religii w jego codziennym życiu.

Muszę niemniej zdradzić swoje podejrzenia. Przeczuwam, że artystkę mój tekst pewnie by jedynie znużył. Plich być może stwierdziłaby, iż dokonałem typowej nadinterpretacji. Że nie „poczułem” jej pracy. I że ja ewidentnie nie „czuję” sztuki. Że mój tekst zdradza przeintelektualizowanie i jest w gruncie rzeczy pretensjonalny. Nawet jednak i wtedy zapewne uzna, iż trochę jej miło, że ktoś o jej pracy tak dużo rozmyślał. I dalej to niestety robi. Niemniej dalsze rozwijanie tych rozważań byłoby już grubą przesadą!

„Całun”

Barbara Plich

kurator: Tomasz Wlaźlak

Galeria Forum

budynek główny Wydziału Sztuk Pięknych UMK

ul. Sienkiewicza 30/32 Toruń

12-30.03.2025 r.

[1]     Jesus Walking on Screen. Jesus in Film 1898 – 1993, https://www.sixpackfilm.com/en/events/show/303/ (dostęp: 12.06.2025.

Zobacz także: